Dziś zacząłem wpis dotyczący Twittera, jednak w międzyczasie przytrafiła mi się wizyta w kinie, przez którą jestem zmuszony dokończyć zapowiadany tekst w innym terminie. Dziś obejrzałem film „Frank” i chciałbym Wam o nim trochę opowiedzieć.
Przedwczoraj, gdzieś na mieście, mignął mi plakat filmowy. Pośród przedstawionych na nim postaci znajdował się człowiek ubrany w wielką głowę zrobioną z masy papierowej czy innego plastiku. Przypomniało mi się o tym w środku nocy, jednak zupełnie nie pamiętałem tytułu. Na szczęście Facebook szybko przyszedł z pomocą, a po przeczytaniu krótkiego opisu wiedziałem, że dzieło Abrahamsona nie może być złe. Wczoraj kontrolnie obejrzałem inny film jego autorstwa (Adam & Paul) i dzisiaj wybrałem się do kina zobaczyć, czym zaskoczy mnie Frank. Swoją drogą, zdałem sobie sprawę, że pierwszy raz poszedłem na film zupełnie sam. Wiem, że dla niektórych to norma i jedyny słuszny sposób oglądania filmów, ale dopiero dzisiaj zrozumiałem, że faktycznie ma to swoje plusy.
Frank to historia Jona, amatora muzyki, który poza pracą w korporacji wciąż próbuje tworzyć, co niestety nie idzie mu najlepiej. Po pierwszej scenie, gdzie bohater idzie przez miasto i układa w głowie absurdalne teksty piosenek, a następnie, wracając do domu, łączy je w utwór, który okazuje się być piosenką zespołu Madness, każdy, kto kiedykolwiek zajmował się muzyką, na pewno stwierdzi: „story of my life”. Cała historia jest jednak mega uniwersalna, dlatego myślę, że większość z Was, niezależnie od tego, czym się zajmujecie, w pełnym niepowodzeń procesie twórczym może odnaleźć siebie.
Na drodze Jona pojawia się Frank razem z zespołem Soronprfbs i tu zaczyna się właściwa historia całego filmu. Absurdalny humor zapowiedział już sam plakat, jednak zapewniam was, że to dopiero początek. Rozsypywanie odżywki w proszku na pustyni, Frank opisujący ekspresję twarzy znajdującej się za maską, plan rozwoju wewnętrznej muzykalności, „najsympatyczniejsza” piosenka i dziesiątki innych scen sprawiają, że podczas oglądania uśmiech nie chce zejść z twarzy. Scenarzystom naprawdę należą się gratulacje za stworzenie komedii, która totalnie odstaje od wymuszonego humoru, jaki cały czas serwuje nam telewizja.
Za ścianą abstrakcyjnego i sytuacyjnego humoru kryje się jednak naprawdę dużo mądrych treści, które są zdecydowanie na czasie. Co ciekawe, mam wrażenie, że każdy, w zależności od własnych doświadczeń, wyniesie z filmu coś innego. Frank przypomina o tym, gdzie tak naprawdę zaczyna się prawdziwa muzyka (lub jakiekolwiek inne, mniej lub bardziej artystyczne działania, niekoniecznie nastawione na komercyjny sukces). Z drugiej strony będzie o jakże ludzkiej potrzebie akceptacji i docenienia oraz o tym, jak w dzisiejszych czasach trudno jest pozostać autentycznym w tym, co się robi. Podczas oglądania na pewno nie ominą was refleksje związane ze współczesną popkulturą oraz ludźmi, dla których jest wytwarzana. Komedia, która w tak absurdalny sposób, z wielkim uśmiechem ogromnej głowy Franka, naturalnie potrafi wywołać tyle przemyśleń związanych ze współczesnym światem kultury, otaczających nas ludzi i kondycji współczesnego szołbiznesu, to niestety niecodzienny dla mnie widok, dlatego tym bardziej polecam wam ten film.
Ostatnimi czasy nie oglądam zbyt wielu kinowych produkcji. Nie wiem, czy wystawiam sobie dobre świadectwo, ale ze wszystkiego, co obejrzałem w tym roku, największe wrażenie zrobiły na mnie obie części Nimfomanki Von Triera i Lego Movie. Dziś grono skrajnie odmiennych produkcji powiększyło się o Franka. Mam nadzieję, że w tym tempie w podsumowaniu rocznym uda mi się wymienić choćby pięć filmów, które spodobały mi się w ciągu ostatnich 12 miesięcy…
A… prawie zapomniałem. Do tej pory moją ulubioną scenę seksu wyreżyserował Guy Ritchie w Rock’n’Rolla. Na zachętę, mogę wam zdradzić, że Abrahamson zrobił to tutaj równie dobrze. 😉
Screeny pochodzą z trailera, który możecie obejrzeć na samej górze.
Jakby co to te przyciski podają dalej:
*a jak korzystasz z AdBlocka to w ogóle ich nie widzisz