Zaczynał jako muzyk sesyjny. Współpracował między innymi z takimi artystami jak Marika, Mieczysław Szcześniak, Anna Maria Jopek, Smolik, Maciej Maleńczuk czy Novika. Taki talent musiał jednak dać ujście swojej muzycznej wrażliwości, która w 2016 roku zaowocowała albumem zatytułowanym po prostu „Buslav”.
Źródło:
Wywiad przeprowadzony dla Magazynu T3 (kwiecień 2017)
Skąd wziął się „Buslav”?
Ile razy, w ciągu ostatniego roku, słyszałeś już pytanie o to skąd wziął się twój pseudonim?
Było to jakieś 13 razy (śmiech). Oczywiście żartuję ale faktycznie, trochę już tego było…
To może inaczej… Buslav to dla ciebie bardziej nazwa solowego projektu muzycznego czy ksywa, która jest z tobą od zawsze?
Wiesz, ludzie mówili tak do mnie od dłuższego czasu. Busław nie Buslav. Długo zastanawiałem się, kim ja w ogóle jestem. Kiedy trzeba się w jakiś sposób określić i zidentyfikować to jestem po prostu Tomek. Trudno jednak być Tomkiem Busławskim, kiedy myśli się o karierze muzycznej poza granicami Polski. Nawet tutaj, jest to dość pospolita nazwa (choć w naszym kraju jest niewielu Busławskich). Jesteśmy w bazie narodów słowiańskich czyli po angielsku „slavian”. Stąd właśnie „slav”.
Czyli marketingowa kalkulacja; ksywa, która od razu identyfikuje cię z miejscem pochodzenia…
W sumie tak. Do tego nie wiadomo od razu czy to Polska czy jakiś inny kraj słowiański. “Buslav” odnosi się do tego z czym się identyfikuję i kim jestem. Myślałem nad tym bardzo długo. Trwało to chyba z rok. To w końcu poważna decyzja. Musiałem się złączyć z nazwą, która będzie ze mną jak tatuaż. I mimo wielu wahań, mam wrażenie, że był to dobry wybór.
Debiut wydawniczy
Jak z perspektywy 2 miesięcy od premiery, oceniasz przyjęcie twojego debiutanckiego albumu?
Odetchnąłem z ulgą po przeczytaniu kilku recenzji najbardziej znaczących dziennikarzy, takich jak Szubrycht czy Chaciński. Są to osoby, które mają świetny gust muzyczny i nie oszczędzają ludzi jeśli tak czują. Wśród muzyków i dziennikarzy odbiór był bardzo dobry. Obawiałem się, że płyta będzie dla nich zbyt nudna. Okazuje się, że chyba tak nie jest. Mam wrażenie, że czasami oceniam się zbyt krytycznie.
Spodziewałeś się krytyki?
Wiedziałem, że w żadnym aspekcie, na pewno nie przekroczyłem granicy obciachu. Jak robisz swoje rzeczy, takie bardzo swoje, często trudno jest to określić. Znam takich muzyków, którzy świetnie grają, jednak kiedy biorą się za swój materiał, dziwne rzeczy zaczynają się dziać od strony kompozycyjnej. To nie jest kwestia umiejętności a bardziej poczucia gustu. Oprócz świetnej komunikacji, talentu i techniki musisz mieć w sobie pewne fundamenty.
Buslav o swoim „przebranżowieniu”
A jak transformacja z muzyka sesyjnego na solistę wyglądała w twoim przypadku?
To przejście jest bardziej kwestią zrozumienia jaką osobą jesteś aniżeli techniki. To że możesz wprawić się w pisaniu albo aranżowaniu to dopiero początek. Ważne jest aby zobaczyć siebie w charakterze lidera: kogoś kto stoi za tym co mówi. Przez te wszystkie lata, chyba tego bałem się najbardziej: stania na przedzie. Takie problemy nie dotyczą cię kiedy grasz u kogoś. Bierzesz odpowiedzialność tylko za dźwięki. Tutaj dochodzi sytuacja w której twoja własna tożsamość jest najważniejsza.
Miałeś okazję grać z wieloma znakomitymi muzykami w Nowym Jorku. Skąd się tam wziąłeś?
To, że znalazłem się w Stanach, pograłem z różnymi fajnymi muzykami o których mógłbym tylko pomarzyć wynika z tego, że wyzbyłem się własnych kompleksów. To nie było łatwe. Nie mogłem myśleć o sobie w kategoriach chłopaka z małego miasteczka, który nie ma nic do zaoferowania muzykom z Nowego Jorku. Pytanie powinno brzmieć: co oni mogą zaoferować tobie? Tam też są ludzie, którzy się mylą. Jest wiele osób, które mają na koncie nagrodę Grammy… i wiele gównianych utworów. Na końcu zawsze jest tylko człowiek. Oprócz podstaw techniki, najważniejsza sprawa to wyrażanie się w taki sposób, aby był on interesujący i naturalny dla innych ludzi. Przyszedłem na jam i zacząłem grać. Potem był drugi i trzeci. A rok później, chłopaki zaprosili mnie, żebym grał z nimi co tydzień na zastępstwo saksofonisty, który nigdy mnie na oczy nie widział.
Staram się nie być fałszywie skromny. Po prostu przyszedłem i zagrałem. A zacząłem się stresować dopiero po tym jak już otrzymałem tę propozycję. Często walczyłem sam ze sobą, kiedy przychodziła moja kolej grania. Presja przygniatała mnie jak wielka prasa. Mówiłem sobie wtedy: walę to i robiłem wszystko najlepiej jak czułem. Pamiętam jak po jednym z koncertów podszedł do mnie perkusista, przybił piątkę i powiedział, że zagrałem najlepiej ze wszystkich. Gdybym nie wygrał z własnymi kompleksami, nigdy nie zdecydowałbym się na to, żeby wyjść na taki jam, dać się ocenić i pójść na całość. I chyba właśnie dlatego nie bałem się wydać płyty.
Polska VS. Reszta świata
Czy zauważyłeś różnice między polskimi muzykami a tym z Nowego Jorku?
Dawno nie byłem na jammie więc nie chcę generalizować ale wydaje mi się, że tam ludzie bardziej cieszą się z samego faktu, że grają. Oczywiście każdy człowiek czuje potrzebę akceptacji i docenienia, jednak jest różnica między karmieniem swojego ego a wykonywaniem muzyki od serca. Urzekła mnie jedna rzecz. Cheryl, genialna wokalistka z którą występowałem, mówiła na to „musical fellowship”. Chodziło o radość z tego, że możemy razem muzykować. To taka trochę forma kościoła. Nie chodzi o to, że ktoś mi powie „fajnie śpiewasz” ale „poruszyła mnie ta muzyka”. To jest coś głębszego. Ważne aby budować muzykę właśnie na takich fundamentach. Ludzie nie będą chcieli cię słuchać jeśli będziesz grał tylko dlatego, żeby po prostu na ciebie patrzyli.
Jakby co to te przyciski podają dalej:
*a jak korzystasz z AdBlocka to w ogóle ich nie widzisz