Jennifer Batten to jedna z najbardziej rozpoznawalnych gitarzystek na świecie. Drzwi do kariery otworzyły jej występy u boku Michaela Jacksona. Wielu może też kojarzyć jej charakterystyczną fryzurę z koncertów i teledysków Jeff’a Beck’a. Podczas naszej rozmowy skupiliśmy się jednak bardziej na samej artystce i jej spojrzeniu na świat rock’n’rolla: teraz i w poprzednich dekadach.

Mimo rehabilitacji związanej z niedawną operacją kolana, po 10 latach nieobecności w Kalifornii, pojawiła się na tegorocznych targach NAMM, gdzie odebrała nagrodę SHE ROCKS w kategorii „Ikona”. W trakcie trwania imprezy, znalazła również czas, żeby odpowiedzieć na kilka naszych pytań. Oprócz poznania przyczyn jej rock’n’rollowej kontuzji, dowiedzieliśmy się jak wyglądają jej doświadczenia z kontrolerami MIDI, co zmieniło się w branży muzycznej na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci a także w jaki sposób nakręcić teledysk z rojem pszczół i skończyć tylko z jednym użądleniem…

Źródło:

Wywiad przeprowadzony dla Magazynu Gitarzysta (marzec 2016)

Jak podobała Ci się tegoroczna edycja targów NAMM?

Jennifer Batten: Przeżyłam wspaniałe chwile. Tym bardziej, że były to pierwsze od dziesięciu lat, targi NAMM na które w końcu udało mi się dotrzeć. Poprzednia wizyta miała miejsce jeszcze za czasów, kiedy mieszkałam w Los Angeles. Cieszę się, że mogłam zobaczyć wielu moich przyjaciół. Zaproszono mnie na stoisko Fishman Triple Play. Razem z Chaka Khan odbierałyśmy również nagrody, na czwartej edycji dorocznego konkursu SHE ROCKS. Zagrał cholernie dobry zespół, w którego skład wchodziły: Kat Dyson (Cyndi Lauper, Prince), Divinity Roxx (Beyonce), Benita Lewis i Lynette Williams.

Zatrzymajmy się na chwilę przy nagrodach SHE ROCKS, które przyznawane są najbardziej zasłużonym kobietom w branży muzycznej. Wspominasz o fantastycznych artystkach. Myślisz, że płeć piękna ma nieco trudniejszy start w gitarowym świecie, zdominowanym przez mężczyzn? Jak to wygląda z perspektywy twojej kariery?

Jennifer Batten: Bycie gitarzystką ma swoje złe i dobre strony. Negatywnie oceniłabym ogromne uprzedzenia do kobiet grających agresywną muzykę. Delikatne „plumkanie” na akustyku postrzegane jest jako kobiece. Niestety, mocne brzmienie, już niekoniecznie. Wydaje mi się, że w cięższych gatunkach, lepiej widziani są faceci w stylu macho. Z drugiej strony, mała liczba gitarzystek sprawia, że bardziej się wyróżniamy i ludzie szybciej nas zapamiętują.

Wracając do targów NAMM. Udało ci się zapoznać z nowościami sprzętowymi, które chciałabyś w tym roku przetestować w studio lub na scenie?

Jennifer Batten: Niestety nie. Jestem w trakcie rehabilitacji. Wymienili mi kolano i nie jestem zbyt mobilna. Podczas targów, poruszałam się jedynie w obszarze miejsc w których grałam. Dowiedziałam się jednak o nowym pedale „Drop” od Digitecha. Długo rozmawiałam też z twórcą efektu Trio, który miałam okazję testować w ubiegłym roku podczas koncertów w Stanach. Nowy model posiada pamięć wewnętrzną oraz funkcje zapętlania. Ta zabawka to cały zespół wciśnięty w małe pudełko. Po prostu zaczynasz grać, a bas i gotowe ścieżki perkusji, zostają dopasowane do twoich riffów.

Rock’n’roll przyczynił się do operacji kolana, czy przyczyna „awarii” była nieco bardziej prozaiczna?

Jennifer Batten: W tym przypadku winny był rock’n’roll. 30 lat temu, skoczyłam na scenie i kiedy wylądowałam, doznałam złamania z przemieszczeniem. Nie obyło się bez zabiegu. Po tamtej operacji, lekarze ostrzegali mnie, że w przyszłości mogą pojawić się problemy. Nie mylili się. Staw kolanowy był już bardzo zniszczony, dlatego musieli wstawić mi protezę. Teraz, wszystkie bramki na lotniskach, sygnalizują moją obecność.

Wspominałaś o efektach firmy Digitech. Jesteś osobą, która lubuje się w nowych technologiach, jeśli chodzi o muzykę?

Jennifer Batten: Lubię nowości technologiczne, jednak nie poświęcam im zbyt wiele uwagi. Jeśli po dwudziestu minutach korzystania ze sprzętu, nie jestem w pełni usatysfakcjonowana, daję sobie spokój.

W takim razie, jakie urządzenia zdały ten egzamin i zostały z tobą na dłużej?

Jennifer Batten: Wydaje mi się, że jedyną rzeczą, która towarzyszy mi naprawdę długo, jest gitara Washburn JB100, której używam od przeszło 15 lat. Jeśli chodzi o nowości, na bieżąco zapoznaję się z tym co pojawia się na rynku a stary sprzęt szybko trafia na eBay.

Korzystasz z bezprzewodowych kontrolerów MIDI. Jak takie urządzenia sprawdzają się na scenie? Miewasz problemy z latencją lub gubieniem sygnału?

Jennifer Batten: Latem, ubiegłego roku, zaczęłam korzystać z Fishman Triple Play. Latencja, w dużej mierze zależy od tego co chcesz grać i jakie brzmienie wybierasz. Podczas NAMM grałam utwór Pastoriusa, Teen Town, korzystając z symulacji bezprogowego basu. Wszystko działało tak jak powinno. Tak na prawdę, w przeszłości nigdy nie grałam solówek z wykorzystaniem tego typu syntezatorów. Czasami zdarzało się to podczas współpracy z Jeff’em Beck’iem, jednak znacznie częściej był to po prostu akompaniament. Obecnie, czas reakcji podobnych urządzeń jest niesamowity. Fishman posiada 140 presetów bazujących na świetnych efektach. I faktycznie, sporo z nich wykorzystuję obecnie podczas solówek.

Jennifer Batten o swoim gitarowym sprzęcie

Podczas koncertów przy boku Jeff’a towarzyszyła ci pokaźna kolekcja sprzętu…

Jennifer Batten: To zabawne, kiedy z perspektywy czasu, okazuje się, jak bardzo nieporęczne były te graty. Korzystałam z przystawki Roland GK2 podłączonej do konwertera MIDI. Dopiero z niego, sygnał trafiał do syntezatora JV1080. Oczywiście potrzebny był masywny kabel 13-pinowy. Drogi i zawodny. Posiadałam trzy egzemplarze Rolanda JV1080, z czego grałam na dwóch. Jeden musiał być rezerwowy. Wszystko musiało się jeszcze zmieścić w wielkim racku. Obecnie, mój sprzęt ogranicza się do kontrolera Triple Play, który łączy się z małym modułem USB wpiętym w MacBooka Air. To wszystko. Gdy tylko skończyłam koncertować z Jeff’em, przestałam korzystać z MIDI. Ten cały sprzęt był prawdziwym utrapieniem, jeśli chodzi o mniejsze koncerty, które wymagały ode mnie podróży samolotami. Obecnie, nie stanowi to żadnego problemu.

Jaki sprzęt, oprócz wspomnianego Triple Play, towarzyszy ci obecnie w trakcie koncertów?

Jennifer Batten: Korzystam ze 100 watowego, czterokanałowego, lampowego wzmacniacza o nazwie Amp1, stworzonego przez Thomasa Blug’a. To rewolucyjne rozwiązanie, moim zdaniem, bardzo niedocenione przez użytkowników, którzy nie mieli okazji poznać go bliżej. Wiele osób myśli, że to preamp lub po prostu efekt. Tymczasem, mamy tu do czynienia z pełnowartościową „głową”, która mieści się w plecaku lub torbie.

Od niedawna gram również na nowych modelach gitar Parallaxe od Washburna. Wykorzystano w nich „wycięcie Stephensa”. Żałuję, że moja przygoda z tą konstrukcją nie rozpoczęła się wcześniej. Wycięcie daje znacznie więcej swobody, niż ma to miejsce w przypadku tradycyjnej gitary. Obecnie eksperymentuję z poszczególnymi modelami, ale planuję wybrać dwa. Zabieram je na trasę z Uli Jon Roth, która zaczyna się pod koniec lutego. Te same gitary będzą mi towarzyszyć podczas solowej trasy po Europie.

Kiedy myślę o twojej karierze, mam przed oczami obrazki z lat 90. Rynek muzyczny bardzo się od tego czasu zmienił. Jak odnajduje się w tych nowych realiach?

Jennifer Batten: Pewne rzeczy stały się po prostu niemożliwe. Ludzie wciąż pytają mnie o kolejną płytę. Dla mnie, wydawanie 10 tysięcy dolarów na nagranie albumu, który wszyscy mogą mieć za darmo, nie ma żadnego sensu. Obecnie, skupiam się na robieniu instruktażowych DVD dla Truefire.com. Oczywiście do czasu, aż ktoś nie wpadnie na to, w jaki sposób można je ukraść… Moja uwaga skupiona jest obecnie na koncertach. Muszę opanować naprawdę dużo materiału. Przede mną dwa różne koncerty w hołdzie Michaela Jacksona oraz występ z utworami Pink Floyd, na który muszę opanować solówki Gilmoure’a. Pracuję też nad nowym filmem, który będzie towarzyszył moim solowym występom. Będzie to zabawna historia gitary…

Możesz opowiedzieć coś więcej o wspomnianych, koncertowych wizualizacjach?

Jennifer Batten: Pierwszy film, uzupełniający moje solowe koncerty, stworzyłam jakieś 10 lat temu. Moje produkcje montuję pod beat, dzięki czemu obraz uzupełnia dźwięk. Wykorzystuję setki najróżniejszych filmów, sięgając nawet po stare, czarno-białe kreskówki. Zauważyłam, że dzięki takiemu połączeniu obrazu i muzyki instrumentalnej, jestem w stanie utrzymać uwagę nawet kilkuletnich dzieciaków. Na mojej stronie, batten.com, możecie znaleźć próbkę takiego multimedialnego show. Wystarczy dojechać do końca podstrony z informacjami o moich koncertach.

Wspominałaś o instruktażowych filmach DVD. Na pewno często masz do czynienia z młodymi adeptami gry na gitarze. Jak postrzegasz swoich uczniów? Czy nowe technologie i zupełnie nowe możliwości przyswajania wiedzy, nie sprawiają, że młodzi gitarzyści stają się bardziej leniwi?

Jennifer Batten: Nie postrzegam nowoczesnych „narzędzi” jako czegoś, co może rozleniwiać. Dzięki nim, młody gitarzysta może szybciej chłonąć muzykę. Programy i aplikacje, oferujące zwalnianie tempa i zapętlanie określonych fragmentów utworu, pozwalają również usunąć inne instrumenty z odtwarzanego nagrania. Dzięki temu, muzyk może lepiej usłyszeć, jak należy prawidłowo zagrać daną partię.

A jak zapatrujesz się na współczesne sposoby promocji muzyki. Serwisy streamingowe, media społecznościowe… nie było ich, kiedy zaczynałaś karierę. Które czasy były twoim zdaniem lepsze dla muzyków?

Jennifer Batten: Każda epoka musi mierzyć się ze swoimi wyzwaniami . W latach 80, wszystko rozchodziło się o wymarzony, często nieuchwytny kontrakt płytowy. Tak na prawdę, łączyło się to z długami i ogromnym kredytem w banku. Musieliśmy polegać na długim łańcuchu ludzi, w którym każdy był zobowiązany do tego, aby poprawnie wykonać swoją pracę, żeby twoja płyta, w końcu pojawiła się w sklepie. Niestety, nie zdarzało się to zbyt często. Teraz, masz przynajmniej możliwość nauczenia się jak działają media społecznościowe. Wszystko zależy od twoich chęci bo narzędzi, takich jak Lynda.com, naprawdę nie brakuje. Muzycy mogą sami walczyć o swój kawałek tortu i nikt nie potrzebuje aprobaty wytwórni. Po prostu publikujesz treści i sprawdzasz, co zadziała. Niedawno udostępniłam film, na którym mała dziewczynka gra kawałek Yngwie’go. W ciągu kilku dni zaliczył on 400 wyświetleń. Niestety, nie przekłada się to na liczbę sprzedanych płyt. W dzisiejszych czasach, trzeba szukać innych sposobów zarabiania na muzyce. Na szczęście nic nie zastąpi koncertów na żywo. Wiele klubów ma jednak kłopoty finnasowe. Ludzie wolą zostać w domu i oglądać YouTube, oszczędzając tym samym kasę, którą wydaliby na drinki…

Mam nadzieję, że frekwencja dopisze podczas twoich kwietniowych koncertów w Polsce. Planujesz coś specjalnego?

Jennifer Batten: Na pewno pojawią się moje filmy. Trwają one od 20 do 30 minut. Nie zabraknie też historii gitary, czyli nowej produkcji wideo, o której wcześniej wspominałam. Po takim wstępie w wersji solo, na scenie dołączą do mnie Łukasz Gorczyca (bas), Tomek Dominik (perkusja) oraz Jacek Prokopowicz (klawisze). Gramy instrumentalnie. Na każdej trasie, dodaję trochę nowego materiału. W tym składzie spotykaliśmy się już wcześniej. To znakomici muzycy. Uwielbiam solówki Jacka, który podczas swojej gry korzysta z iPada. To naprawdę świetna rozrywka. Podczas koncertów w Polsce nie zabraknie też oryginalnych kompozycji wymienionych muzyków.

W jaki sposób poznałaś Łukasza, Tomka i Jacka?

Jennifer Batten: Łukasz skontaktował się kiedyś z moim przyjacielem z Francji, który pomagał mi wtedy organizować koncerty. Zaproponował wspólny występ na festiwalu. Ten zamienił się 3 lub 4 występy, i tak, z roku na rok, koncertujemy razem coraz częściej. Na początku grałam tylko materiał połączony z moimi filmami. Teraz dochodzi do tego również występ z całym zespołem Łukasza.

Na koniec, muszę zadać osobliwe pytanie, które od dawna chodziło mi po głowie. Domyślam się, że w teledysku do Lotu Trzmiela, pszczoły nie były efektem postprodukcji. Jakim cudem nie zostałaś pogryziona?

Jennifer Batten: Jest pewna sztuczka. Należy odseparować królową od reszty pszczół. Dzięki temu, rój nie musi jej bronić. Istnieje coś takiego jak syntetyczny zapach królowej. Kilka kropli pozostawionych na moim kostiumie wystarczyło, żeby pszczoły potraktowały mnie jako swojego lidera. Wszystko szło dobrze, jednak pod koniec zdjęć, jedna z pszczół wleciała mi do nogawki. Na szczęście, skończyło się tylko na jednym użądleniu.

Jakby co to te przyciski podają dalej:

*a jak korzystasz z AdBlocka to w ogóle ich nie widzisz