placeit (3)

Zaczęło się od tego, że po raz kolejny ktoś zorganizował festiwal, a ktoś inny nie został na niego zaproszony. Tyle razy powtarzałem sobie, że jakiekolwiek reakcje na ignorancję powtarzającą się w komentarzach nie mają najmniejszego sensu i najlepiej będzie po prostu za każdym razem zignorować to, co wypisują w internecie ludzie, którzy tak naprawdę nie mają zielonego pojęcia o funkcjonowaniu zespołów niezależnych w naszym kraju. Część żali to oczywiście “pokrzywdzeni”, którzy nie mogą pogodzić się z faktem, że nie zostali zakwalifikowani do finału, nie wygrali nagrody albo nie dostali zaproszenia na koncert. Część to ich fani-znajomi, którzy co by się nie działo i tak staną za nimi murem, bo przecież frustracja się udziela, a “chłopakom się należało”. I wreszcie są też ci, którzy tak naprawdę nie wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi, ale z rozpędu wypisują bzdury i czytając komentarze innych utwierdzają się w przekonaniu, że nie ma sprawiedliwości na świecie, bo zwyciężają zespoły, które Boga za nogi złapały przecież już dawno i nie powinny już niczego szukać na jakichkolwiek przeglądach, festiwalach niezależnych i konkursach dla młodych kapel. Uwierzcie mi, chciałbym, żeby tak było…

Długo zbierałem się do tego, żeby zacząć pisać o tym, jak to wszystko wygląda od kuchni, czy to w formie bloga, czy felietonów publikowanych na różnych platformach. Z założenia chciałem stworzyć miejsce, gdzie muzycy będą mogli podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat budowania swojej pozycji w branży, a “niemuzycy” dowiedzieć się, dlaczego Brian Epstein nie pojawi się u progu naszych drzwi, gdy tylko kupimy pierwszy instrument. Zarzewiem stały się wspomniane wcześniej komentarze, które tym razem pojawiły się w serwisie Rock Online pod wpisem informujących o finalistach organizowanego w Stąporkowie festiwalu Red Bridge Rock Fest. Niech więc cała ta sytuacja będzie wstępem do tego, co być może w kolejnych wpisach rozwinie się w ciekawą serię spostrzeżeń związanych z niezależnym graniem w Polsce.

Zrzut ekranu 2013-08-7 o 16.33.28

“wszystko o jest poustawiane”

Tym razem nam się upiekło, w takim sensie, że o dziwo nikt nie przyczepił się do muzyki, a wręcz okazało się, że jest to “wysoki poziom” (szkoda tylko, że w mniemaniu niektórych to również jest zarzut – ale o tym później). Dostało się za to organizatorom i być może właśnie dlatego w końcu zdecydowałem się wyjaśnić pewne kwestie, ponieważ nie będę musiał reprezentować interesów swoich, tylko bardziej stanąć w obronie kogoś innego. Zespołu Red Bridge, który jak można przeczytać w regulaminie imprezy, organizuje ją razem z Burmistrzem Miasta i Gminy Stąporków, nie znam i szczerze mówiąc, o samym festiwalu też dowiedziałem się kilka tygodni temu, przeszukując internet w poszukiwaniu miejsc, gdzie moglibyśmy zagrać. Z tego miejsca mogę więc rozwiać wątpliwości związane z jakimkolwiek ustawieniem imprezy. Zespół Kind Off, z którym zagramy na festiwalu 30 sierpnia, wybrali organizatorzy, a na ich decyzję nie miały wpływu groźby, prośby, drogie prezenty, ani dwuznaczne propozycje. Oczywiście, że organizacja takiej imprezy to duża promocja kapeli ze Stąporkowa, co w mniemaniu niektórych jest szczytem egoizmu i promowaniem się kosztem innych, ale czekam na informację, ile bezinteresownych, anonimowych festiwali tego typu zorganizowali sami zainteresowani malkontenci. No właśnie.

“Grają i nagrywają”

 

“dają zespoły z innych regionów kraju, zespoły, które grają i nagrywają zamiast dać szanse zespołom, które robią, co mogą, by grać…..”

Tak, “zespoły z innych regionów kraju grają i nagrywają” i nie powinno być w tym nic dziwnego, jeśli zdecydowały się tworzyć muzykę. Tak naprawdę nie wiem, co z innymi, ale skoro wrzucono nas do jednego worka, postaram się utożsamić i wyjaśnić, co jeszcze robią “zespoły z innych regionów kraju”, żeby móc pokazać się przykładowo na takim Red Bridge Rock Fest. Przede wszystkim poświęcają prawie cały swój czas temu, żeby ktokolwiek ich usłyszał (a co dopiero zauważył). To nie jest tak, że “zespołom lokalnym” coś się należy tylko ze względu na to, że festiwal organizowany jest w ich mieście. Organizatorzy chcą mieć u siebie dobre kapele, bo inaczej po festiwalu z internetu wyleje się kolejna fala krytyki związanej z tym, że było słabo. Każdy robi, co może, żeby grać i jeśli to, że ktoś poważnie traktuje swoje granie, a nie na zasadzie “mam zespół, pijemy na salce”, ma dyskwalifikować go z udziału w przeglądach dla młodych kapel, to ja się niestety nie zgadzam. Mamy wystarczająco dużo kiepskiej muzyki, na której nagranie i promocję majorowe wytwórnie wydają mnóstwo kasy, więc dlaczego przeciwległym biegunem tego wszystkiego miałyby być zespoły MUZYCZNE, które w swoim dorobku mają tak naprawdę parę coverów i trzy riffy, których całkiem niedawno zdążyli się nauczyć. Nie chcę generalizować, ale niestety świadomość muzyczna większości “lokalnych zespołów”, które są tak bardzo krzywdzone przez organizatorów nie przekracza kilku coverów Metalliki i młodzieńczego uwielbienia do Ryśka Riedla. Muzycy, którzy wiedzą, czego chcą, dadzą sobie radę, bo wiedzą, że na swój sukces muszą pracować, a zaniżanie poziomu festiwalu tylko dlatego, że wasi znajomi mają zespół “i im się należy” naprawdę nie jest rozwiązaniem ich problemu z “szansą na wybicie się”.

“1000 zł kieszonkowego”

W tym roku zdarzyło nam się zagrać z Kind Off kilka festiwali swoją formułą podobnych do Red Bridge Rock Fest. Ogólnie rzecz biorąc, za pieniądze, które wydaliśmy na samą tylko benzynę (gwoli ścisłości: bezołowiowa 95, a czasem nawet olej napędowy) mógłbym spokojnie wyjechać na dwa tygodnie przyjemnych wakacji nad morzem (nie wiem jak kształtują się ceny Lazurowego Wybrzeża, więc zostańmy przy Bałtyku, bo podobno ciepły w tym roku). To, że zespół nagrał cokolwiek w studio, że jest w trakcie przygotowywania płyty i że gra czasami dalej niż 20 kilometrów od geometrycznego środka swojej miejscowości, naprawdę nie jest równoznaczne z tym, że muzycy srają pieniędzmi albo w jeszcze lepszym wypadku (idąc tropem jednego z komentarzy na Rock Online) mają rodziców, którzy nie robią nic innego, tylko stawiają kolejne studia muzyczne w imię prężnie rozwijającej się kariery dzieci. Z małymi wyjątkami, na każdy podobny festiwal trzeba dojechać na własny koszt i ten tysiąc złotych nagrody to faktycznie kieszonkowe, jeśli porównać je do pieniędzy, które wydaje się na nagrywanie płyty czy jakiekolwiek materiały promocyjne, ale można je przynajmniej przeznaczyć na kolejny wyjazd w nowe miejsce, gdzie mamy szansę pokazać się z naszą muzyką. Sprzęt, który uzbieraliśmy przez ostatnie trzy lata, to wciąż niepospłacane kredyty, sporo wyrzeczeń, ale i dużo satysfakcji i komfortu. Pewnie jeszcze długo będziemy dokładać, ale wiedzieliśmy na co się decydujemy. Niestety nikt nie przewidział stypendiów dla domorosłych muzyków. Możliwości przebicia się są jakie są, dlatego i tak większość zespołów nie jeździ po przeglądach i festiwalach za kasą, tylko po to, żeby ktoś je w końcu dostrzegł. A jeśli gdziekolwiek uda się coś wygrać, to uwierzcie mi, to nie są pieniądze, które nie zrobią różnicy, albo zostaną przećpane i przepite. Poziom kapel na konkursach jest naprawdę wysoki, dlatego zespoły, które wygrywają dobrze wiedzą jak zainwestować kasę w swój dalszy rozwój.

Zrzut ekranu 2013-08-17 o 19.48.20

“koncertują za granicą”

Ostatnia kwestia, którą poruszam w ramach tej inauguracyjnej polemiki ze świadomością muzyczną niektórych pokrzywdzonych, to utożsamianie koncertu w innym kraju z nie wiadomo jaką sławą. Tak, graliśmy za granicą. Ale to nie jest tak, że jak byłeś za tą słynną granicą (na szczęście nie była to okryta jeszcze większym kultem “wielka woda”, bo wtedy już w ogóle ktoś mógłby sprowadzić nas do równych np. wielkim One Direction), to małe lokalne festiwale automatycznie zamykają się na takie zespoły bo przecież #zagranico. Wszyscy mamy internet i taki sam dostęp do międzynarodowych serwisów pomagających promować zespół. Wszyscy umiemy korzystać z Google i szukać miejsc w kraju, jak i za granicą, gdzie być może uda się zagrać. Z tych możliwości trzeba zacząć korzystać i naprawdę długo pracować na to, żeby pokazać się w innym kraju (gdzie właściwie jest się jeszcze większą kroplą w morzu niż tutaj), aniżeli uskuteczniać internetowe malkontenctwo na ciężką sytuację “biednych polskich zespołów”. Lekko nie jest, ale nie może być tak, że łatwiej ma mieć ten, co nic nie robi.

Długo mógłbym jeszcze tłumaczyć, ale skoro mam pisać częściej, pozwolę sobie zostawić kilka kwestii na później. Tworzenie muzyki, jej promocja i dystrybucja wraz z pojawieniem się internetu, pierwszych iPodów, łatwego dostępu do instrumentów i cyfrowych możliwości rejestracji dźwięku ewoluowało w zupełnie nowych kierunkach, co być może jeszcze nie zdążyło dotrzeć do niektórych osób, które zatrzymały się w tej kwestii gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych. Na małych festiwalach bywa różnie, jednak na pewno powinny trzymać jak najwyższy poziom i pokazywać, że niezależna scena muzyczna w Polsce ma duży potencjał, a od kapel, które zaradnie, konsekwentnie, a jednak małymi krokami idą do przodu, można nauczyć się naprawdę wiele – zarówno jeśli chodzi o współczesne podejście do muzyki, jak i promocję oraz prowadzenie kapeli.

Bartłomiej Luzak
 
Nagłówki w tekście pochodzą z komentarzy zamieszczonych TUTAJ.
Screeny STĄD i STĄD.

Jakby co to te przyciski podają dalej:

*a jak korzystasz z AdBlocka to w ogóle ich nie widzisz